Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    08.04.2001 – Porzucona łódź – B. Vargas & E. Barros

    3 posters
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    08.04.2001

    Rok temu jeszcze tego nie wiedziała, ale od pamiętnego wyjazdu integracyjnego do Argentyny wszelkie spacery po molo już zawsze miały kojarzyć jej się z tamtym wieczorem. Czy to dobrze, czy źle - nie była pewna. Sam wyjazd był przecież bardzo udany - bitwa na różowego gluta, kąpiel w jeziorze, ambitne próby złowienia ryb czy ognisko były elementami, których Blanca wcale nie chciała zapominać. Było jej wtedy dobrze, a cały zespół stał się… Cóż, chyba faktycznie zespołem. Z grubsza.
    To potem wszystko się zepsuło.
    Przez całą drogę na tutejsze molo myśli Vargas dryfowały, trzymając się jednak w większej mierze Esa. Oczywiście, że tak. Już od paru dni średnio była w stanie myśleć o czymkolwiek innym jak o tym, że bardzo - bardzo - chciałaby... Bardzo wielu rzeczy. W bardzo różnych pozycjach. I jak na początku - zaledwie tydzień temu, cholera - była to niedogodność, tak teraz był to dramat. Jeden wielki dramat.
    Pod pewnymi względami Blanca była słaba, a pojęcie silnej woli - wiotkie jak targana wiatrem trzcinka. Myśl, że sama nałożyła na nich to konkretne embargo, wcale sytuacji nie poprawiała.
    Próbowała się skupić. Skoro miała się uczyć - a właśnie po to umówili się z Barrosem nad jeziorem, na kolejną lekcję - to musiała zapomnieć o... Wszystkim, w zasadzie. Wszystkim, co nie było studiowaniem tajników przemiany. Nie mogła wspominać wyjazdów, przypominać sobie nie tak znowu odległej nocy, i na pewno też nie mogła planować żadnych kolejnych. Nocy, wieczorów, dni. Niczego. Dużo łatwiej było jednak powiedzieć, dużo trudniej - zrobić. Prąc przed siebie szybkim krokiem, Blanca kopała niczemu winne kamyki, czubkiem trampka posyłając je daleko przed siebie. Wciśnięte w kieszenie wiosennej kurtki dłonie miała zaciśnięte w pięści, policzki zarumienione - ze złości, choć niekierowanej ku nikomu konkretnemu.
    Co najwyżej ku sobie, jeśli już.
    Była już niemal przy pomoście, gdy podjęła ostatni wysiłek skupienia się na tym, co tu i teraz. Nie mogła być tak nieznośna, jeśli miała przyswoić cokolwiek z tego, co miał pokazywać jej dzisiaj Es. Niezależnie, czy miałyby to być kolejne zaklęcia przemiany czy, na przykład, jakieś podstawy teoretyczne zmiany kształtu w zwierzę - żeby cokolwiek zrozumieć, nie mogła myśleć o seksie. Po prostu.
    I nawet nie mogła powiedzieć, że ma plus bycia kobietą i frustracji nie będzie po niej widać. Bo, na bogów, oczywiście, że będzie. Pod tym względem Blanca nie była po prostu słaba - ona była też szeroko otwartą księgą, każdy mógł w niej czytać jak chciał.
    Wzdychając ciężko, zbliżyła się wreszcie do Esa, dudniąc nie tak znowu lekkimi krokami na deskach molo. Podobnie jak poprzednio na plaży, tak i teraz Barros rozłożył dla nich koce - a Blanca, również tak samo, jak wcześniej, przyniosła im termosy z ciepłym picie.
    - Hej, kocie - rzuciła miękko i pochyliła się, by ucałować siedzącego na jednym z koców mężczyznę w policzek. Czule rozczochrała mu czuprynę i z sapnięciem klapnęła na drugie siedzisko, w międzyczasie zsuwając jeszcze z ramienia plecak i odkładając go obok.
    Kątem oka dostrzegła lśnienie kolorów na szarym, wieczornym niebie Midgardu.
    - Juliana? - spytała, mrużąc oczy i przez chwilę przyglądając się śmigającej w górze kolorowej plamie.
    Wiedziała, że Barrosowie niedługo wracają do domu - to, że ciotka mogła chcieć spędzić z Esem jeszcze trochę czasu wcale jej nie dziwiło i... chyba też nie przeszkadzało. Chyba. Nie była pewna.
    Bo z drugiej strony, Blance przeszkadzało ostatnio bardzo wiele. Tym więcej, im bardziej chciała Estebana.
    Krzyżując nogi, wyciągnęła z plecaka termosy. Jeden podała Barrosowi - ten z kawą - z drugiego sama upiła kilka łyków gorącej, wiśniowo-lawendowej herbaty.
    - Jakie plany na dzisiaj? - spytała, i choć w jej głosie pobrzmiewało wyczuwalne napięcie, trudno było przeoczyć także zaciekawienie. Blanca mogła mieć swoje problemy, jej chęć do nauki jednak wcale się nie zmieniła, wręcz przeciwnie - dziewczyna coraz bardziej upewniała się, że dokładnie tego chce. Chciała móc zmieniać formę tak, jak robił to Es - i posmakować tej wolności, która w tej chwili była dla niej zupełnie nieosiągalna.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Zaczynał boleśnie odczuwać mijający czas, gdy data wyjazdu Francisco i jego najbliższych a także wuja oraz ciotki zbliżała się nieubłagalnie – gdy powiedzieli mu na początku, że będą w Midgardzie ledwie tydzień jakoś… Jakoś tego do końca nie przyswoił. Nie osadził w czasowych ramach. Pławił się w radości oraz entuzjazmie jakie wywoływała obecność bliskich, na bok odsuwając rzeczy tak trywialne jak terminy. Jak mus powrotu do pracy po niezapowiedzianym urlopie. Coraz bardziej zdawał sobie sprawę, jak boleć będzie, gdy wyjadą i próbował spędzać w ich towarzystwie więcej czasu, zbierając na później wspomnienia.
    To właśnie dlatego Juliana krążyła nad nim po wieczornym niebie, kiedy czekał na Blankę – przyszli tu prosto ze spaceru dookoła jeziora, a ciotka obiecała nie wtrącać się w jego lekcję, wydając się raczej zaciekawiona faktem, że zaproponował komukolwiek naukę. To, że pofrunęła, by terroryzować lokalną skrzydlatą faunę było już jedynie chwilową zachcianką – Esteban pokiwał tylko głową, przez moment obserwując jej lot, zanim wrócił do rozkładania koców na starym molo. Nie był pewien, ile czekał, twarzą zwrócony ku nieruchomej tafli jeziora, wpatrując się w okazjonalną zmarszczkę na wodzie i nasłuchując plusków, zanim stopy Blanki wybiły na deskach znajomy rytm jej kroków.
    - Hej – rzucił w odpowiedzi, wciąż nie mogąc się przyzwyczaić do miękkiego określenia, które ściskało mu coś w brzuchu. Wydał z siebie cichy dźwięk, coś między mruknięciem a sapnięciem, gdy kobieta jeszcze bardziej rozwichrzyła mu wytargane wiatrem włosy.
    - Mało jej terroryzowania zwierzaków, te w domu najwyraźniej nie wystarczą – westchnął, wspierając łokcie na kolanach i przez chwilę podążając wzrokiem za tukanem, który nijak nie pasował do skandynawskiego krajobrazu. A przynajmniej nie poza wolierą w zoo. - Obiecała, że nie będzie się wtrącać. Jakby ci przeszkadzało, że się tu kręci, powiedz. Serio, nie przejmuj się. Ona się nie obrazi, ja też nie – zapewnił, nagle zdając sobie sprawę, jak to mogło wyglądać z perspektywy Blanki. To, że on chciał jak najdłużej zatrzymać przy sobie bliskich, nie mogło być przedkładane nad cudzy komfort. A już na pewno nie nad komfort Vargas w tych wyrywanych wciąż momentach, które mogli spędzać razem.
    Podziękował za termos z kawą, uśmiechając się lekko – nie zdążył się jeszcze przyzwyczaić, że Blanca robiła coś, mając go na uwadze, że zaprzątał jej myśli w inny sposób niż może tylko w kontekście seksu. Jeszcze niedawno nawet nie śniło mu się, że może na niego patrzeć inaczej niż na kolegę z pracy, a co dopiero... W krótkim okresie zmieniło się wiele. Być może zbyt wiele, by nadążać.
    Ostrożnie upił kawy – czarnej, niesłodzonej – podnosząc wzrok nad krawędzią termosu.
    - Właściwie przede wszystkim to samo co ostatnio, obawiam się, że to raczej monotonne ćwiczenia – zamknął termos, odstawiając go na deski pomostu i odchylił się nieco do tyłu. Miał w ten sposób lepszy widok na usadzoną naprzeciw kobietę na tle jeziora. Przez chwilę pojawiły mu się pod powiekami wspomnienia z wyjazdu do Argentyny, by zaraz przepłynąć dalej.- Czy po tym jak byliśmy wczoraj w zoo... – zaczął, nie proponując, by od razu wstali na nogi i zaczęli od rozciągania. - Śniły ci się jakieś wskazówki, co powinnaś zrobić, żeby zbliżyć się do swojego ocelota?
    Właśnie tak, swojego. Nie jakiegoś. W rozumieniu Estebana wiele osób mogło mieć to samo zwierzę w totemie, ale więź z nim u każdego była unikalna.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Potrzebowała chwili, by umościć się wygodnie na kocu, wesprzeć głowę na ramieniu Esa – odruch, z którym nie próbowała walczyć – i zwiesić nogi nad wodę. Przez chwilę przyglądała się opuszczonej łódce, kołyszącej się leniwie przy pomoście, by w kolejnej chwili spojrzeć na kolorową plamę śmigającą między lokalnym ptactwem. Uśmiechnęła się pod nosem na wybrane przez Barrosa określenie rozrywek jego ciotki – i położyła dłoń na jego udzie, ściskając lekko, gdy w głosie przebrzmiała mu niepewność.
    - Nie, nie, no co ty – zaprotestowała z przekonaniem. – Nie przeszkadza mi. I nie będzie – zapewniła. I rzeczywiście tak myślała. Nie chodziło tylko o to, by uszczęśliwić Esa – obecność Juliany naprawdę jej nie zawadzała. Nawet, gdyby ciotka wylądowała teraz i rozsiadła się obok nich, Blanca nie miałaby z tym problemu.
    Zdążyła polubić tę całą brazylijską zgraję.
    Upijając ostrożnie pierwsze łyki herbaty, odetchnęła powoli, czując przyjemne ciepło rozlewające się po ciele. Ciepło kojące, miękkie – a nie to, które wiązało się tylko i wyłącznie z frustracjami. Przytulona do Esa, westchnęła teatralnie, gdy potwierdził jej podejrzenia.
    - Czyli znowu będziesz mi kazał przyjmować jakieś dziwne pozy i twierdził że to wcale nie po to, by popatrzeć mi na tyłek – stwierdziła z wyraźnie przesadną rezygnacją, pokręciła głową i, po chwili, roześmiała się. Nie sądziła, by polubiła te wszystkie rozciągające ćwiczenia – nie w najbliższym czasie – ale nie jeżyła się już na nie aż tak bardzo. Będzie grymasić, oczywiście, że tak – nie byłaby sobą, gdyby tego nie robiła – w duchu jednak dostrzegała jednak jakieś pozytywy podobnego wysiłku.
    Było coś urzekającego w ćwiczeniach na łonie natury, w towarzystwie ulubionego człowieka.
    Pozwoliła sobie odpłynąć na chwilę myślami. Wróciła dopiero, gdy ściągnęło ją z powrotem pytanie o ocelota. Zmarszczyła brwi lekko, myśląc.
    - Nie jestem pewna – powiedziała wreszcie powoli. – To znaczy... – Przez moment szukała odpowiednich słów. Rzeczywiście, coś jej się śniło – co więcej, doskonale pamiętała co. Tylko, że... Wskazówki. Nie potrafiła ich dostrzec. Nie tak całkiem.
    Ale chyba właśnie po to miała Esa, prawda? Mógł jej z tym pomóc.
    - Śniła mi się dżungla – powiedziała wreszcie. – Doskonale znajoma dżungla. To znaczy, nie sądzę, żebym kiedykolwiek w niej była – nie w tej konkretnej – ale to musiały być moje zarośla, meksykańskie. W okolicach Palenque, albo... Nie wiem, może nie. Może bliżej mojego domu. Domu babci albo domu rodziców. – Przygryzła wargę, myśląc intensywnie – i gdyby myśli mogły stać się kiedykolwiek materialne, przemyślenia Blanki przypominałyby teraz małe, kolorowe wróżki, śmigające we wszystkie strony zbyt prędko, by móc je pochwycić.
    - Dżungla w Meksyku pachnie inaczej i... smakuje inaczej – dodała z wahaniem. – Jej ścieżki są bardziej zdradliwe niż w Brazylii, i jakby cichsze niż w Argentynie. I powietrze, ono... Drży, tak jakby. – Odetchnęła powoli. – Tak w każdym razie to wyglądało. W moim śnie.
    Znów zamilkła na chwilę.
    - Nie wiem, po co tam byłam – dodała potem. – I nie widziałam ocelota. Ale dżungla na coś czekała. I niecierpliwiła się. Patrzyła mi na ręce i... – Wzruszyła ramionami. – Nie wiem. Nie wiem, co dalej. Czego chciała i czy to... – Parsknęła cicho. – To nie ma sensu – rzuciła lekko, lekkie drnięcie głosu zdradziło jednak, że wcale tak nie myśli. Nie mogła tak myśleć, mając za babcię Guadalupe, i czując przed laty jak tatuaż na jej plecach rozgrzewa się w pobliżu starożytnej świątyni.
    Podrapała nadgarstek w zamyśleniu, upiła kolejne parę łyków herbaty, zakołysała stopami nad wodą. Nagle coś jej się przypomniało. Policzki zapłonęły jej głębszym rumieńcem, a instynkt skubania dolnej wargi czy wnętrza policzka znów przybrał na sile.
    - Es? Zanim zaczniemy, czy... – zaczęła z wahaniem, zerkając na mężczyznę niepewnie.
    Czuła się głupio. Jak nastolatka mająca zaprosić chłopaka na pierwszy bal. Żałosne. Żałosne i durne. Była dorosłą kobietą, do cholery, i naprawdę miała za sobą odważniejsze przejścia niż składanie takiej propozycji, po jaką zaraz miała sięgnąć.
    Nawet z Esem miała odważniejsze przejścia.
    - Pojechałbyś ze mną do Meksyku? Pod koniec kwietnia. Jeden z kuzynów się żeni, więc będzie huczna impreza w hacjendzie u babci, dużo żarcia, tańców i... No. Tego wszystkiego, co jest na weselach. – Wyrzucała słowa jak z karabinu. – Nie musisz się zgadzać, jeśli nie chcesz, ja wiem, że imprezy to nie twoja działka, a już na pewno nie rodzinne, to znaczy nie z moją rodziną, bo ty przecież nawet ich nie znasz, no i... – W którymś momencie pogubiła interpunkcję, kropki pozamieniała na przecinki, paplając coraz bardziej na przydechu.
    Bogowie, Vargas, ile ty masz lat? Jesteś w stanie się z nim przespać, a nie umiesz go zaprosić na wesele? Puknij się w czoło.
    Może i by to zrobiła, gdyby nie była sobą tak zażenowana. Gdyby nie czuła się tak niezręcznie – zupełnie przecież niepotrzebnie.
    - Pomyślałam po prostu, że może być chciał. Pojechać. Ze mną. Zobaczyć Meksyk. Poznać moich... – Sapnęła cicho. Byli ze sobą tydzień. Tydzień. A jednak to, że przez ostatni rok w zasadzie ze sobą żyli sprawiało, że Blanca czuła, jakby minęły już przynajmniej trzy lata. I jakby, w związku z tym, to był doskonały moment, by poprzedstawiać się wzajemnie swoim rodzinom.
    - No. Że może byś chciał – ucięła krótko, już raczej cichym pomrukiem niż faktycznie dojrzałym zwerbalizowaniem zaproszenia. Ścisnęła termos silniej w obu dłoniach i uparcie wpatrywała się w jezioro, kątem oka tylko zerkając niepewnie na Esa.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Czyli znowu będziesz mi kazał przyjmować jakieś dziwne pozy i twierdził, że to wcale nie po to, by popatrzeć mi na tyłek.
    Nie ująłby tego w ten sposób – a przynajmniej nie w momencie, gdy w grę wchodziła nauka, do której podchodził bardzo poważnie. Szalenie wręcz poważnie. Jasnym było, że w ogóle nie zerkał czasem na kusząco opięty leginsami tyłek i nogi Blanki. Absolutnie nie. Gdzieżby śmiał.
    (Teraz przynajmniej mógł to robić otwarcie, nie musząc udawać, że jego wzrok wodził za czymś zupełnie innym.)
    Uśmiechnął się tylko, nie ciągnąc tematu – nie sądził, by było to potrzebne, skoro zdecydowała się już pobierać od niego nauki, a niewinne spojrzenia nie przeszkadzały jej się rozciągać.
    Przechylił głowę, słuchając odpowiedzi na pytanie o sen i wskazówki, która zawierała zaskakująco dużo szczegółów, choć żadnego którego można by się uczepić w próbie zbliżenia do totemu. Tak naprawdę nie mogli mieć pewności, czy nie był to po prostu sen wywołany entuzjazmem, ale w opisie Blanki było coś tak surowego, że Esteban był skłonny nie skreślać go jako wymysłu.
    - Na razie nie ma sensu – przytaknął na ciche frustracje kobiety, marszcząc nieco brwi. - Czy może inaczej, na razie go nie widzisz, ale to dobry start.
    Objął dłońmi ciepły termos, parskając krótko.
    - Ty przynajmniej coś widziałaś, ja latami śniłem tylko o ciemności, z której coś na mnie patrzyło. Nie martw się, mamy dużo czasu. Będę z tobą ćwiczył, dopóki będziesz chciała – zapewnił, zaskakująco czując, że nie było w jego słowach fałszu. Żadnego ale czy drobnego druku. Otwierał już usta z zamiarem proponowania, by wstali i tak jak poprzednio zaczęli od rozciągania, kiedy Blanca go uprzedziła – wahanie w jej głosie było co najmniej... Niecodzienne. Zaskakujące do tego stopnia, że Es zamknął usta z cichym kliknięciem zębów i przekrzywił głowę tak, by mógł na nią zerkać.
    Pojechałbyś ze mną do Meksyku?
    Spiął się mimowolnie, całkowicie zaskoczony tym pytaniem – ba, wytrącony z równowagi, gdy Vargas nakreślała coraz szybciej cel tego pytania, jakby próbowała dobiec do mety i wyrzucić z siebie wszystko, zanim on zdąży cokolwiek wtrącić.
    Chciała go zabrać na wesele. Na wesele do rodziny, a nie jakiejś przypadkowej koleżanki i pokazać go tak otwarcie, przed wszystkimi. Na skórze schowanej pod warstwami ubrań wykwitła mu gęsia skórka.
    - Chcę – powiedział, zanim dziwaczny miks lodowatego przerażenia i gorącej, gwałtownej  ekscytacji zaczął bulgotać zbyt intensywnie, by mógł przecisnąć przez gardło normalne, ludzkie słowa. - Pewnie, że z tobą pojadę – obrócił głowę, trąc palcami policzek, jakby był w stanie zetrzeć z twarzy szeroki uśmiech, który rozciągnął mu usta. Na bogów, czuł w dłoniach lekkie drżenie, którego miał nadzieję nie dało się zauważyć gołym okiem.
    - Pojadę – potwierdził jeszcze raz, podnosząc się zaraz z pomostu i pociągając Blankę w górę z entuzjazmem małego chłopca. Wyciągnął jej z dłoni termos, który tuliła jak tarczę, odstawiając go obok na deski, a gdy podnosił się z powrotem do pionu, jego spojrzenie z bezwstydną otwartością przesunęło się głodne po krzywiznach ciała kobiety.
    - Rozciąganie. Zanim wezmę cię na tych deskach – rzucił, nie ściszając głosu nawet z ciotką krążącą gdzieś nad ich głowami. Westchnął tylko krótko, trzymając ręce przy sobie, gdy Vargas omijała go, by stanąć na drugim rozłożonym kocu – był przekonany, że jeśli teraz raz jej dotknie, nawet teoretycznie niewinnie, to już nie puści i będą musieli ostro negocjować nałożony przez nią celibat.
    Rozciągali się we względnej ciszy – choć w przypadku Blanki pojawiały się nabzdyczone sapnięcia i westchnienia, które miały podkreślić, jak bardzo było jej źle, że musiała teraz robić coś tak trywialnego po byciu poszczutą wizją niekoniecznie przyzwoitego seksu na łonie natury. Nie powiedziałby tego na głos, ale sprawiało to Estebanowi pewną dozę satysfakcji po miesiącach przyglądania się jej z metaforycznego dystansu.
    - Znowu chcesz ćwiczyć na zmianie koloru włosów? – zapytał już całkiem spokojnie, gdy w mięśniach rozlało mu się przyjemne, znajome ciepło.

    Rzuć 2xk100 na każdą próbę, którą chcesz wykonać (ilość do wyboru) – pierwsza kostka na próg zaklęcia (25), druga na próg ćwiczenia (90, bez dodawania żadnej statystyki).
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Odetchnęła z sykiem przypominającym syk powietrza uciekającego z przekłutego balonika. Wbrew wszystkim znakom na niebie i ziemi, że Es raczej nie będzie miał nic przeciwko wspólnej wycieczce, aż dotąd wcale nie była tego taka pewna. Bo było też przecież bardzo wiele argumentów za tym, dlaczego mógłby nie chcieć jechać – zaczynając od niechęci do wpraszania się na rodzinną imprezę, gdy wcale nie byli ze sobą tak długo, a na zwykłej awersji do podobnych spędów kończąc.
    Jedno krótkie chcę ukróciło wszystkie niepotrzebne gdybania Blanki, wypierając je miękkim, kojącym ciepłem, lepkim i słodkim jak miód. Vargas uśmiechnęła się, najpierw jeszcze nie pewnie, ale zaraz, za jedną krótką chwilę, już nieskrępowanie szeroko.
    Dała się podnieść z pomostu, dała sobie odebrać termos – i już w kolejnej chwili czuła, jak policzki płoną jej, choć wcale nie ze wstydu.
    Rozciąganie. Zanim wezmę cię na tych deskach.
    Nie była pewna, czy Barros wie, że wraz z tymi słowami nałożył na siebie pewne zobowiązanie. Gdy bezczelne słowa Esa pociągnęły za sobą równie bezczelne obrazki, rumieniec był tylko skromną manifestacją tego, co zadziało się w głowie Blanki. Co zobaczyła – i jak bardzo tego zapragnęła.
    Minęła Esa bez słowa, tylko z sugestywnym sapnięciem, starannie zachowując też bezpieczny dystans – jedno nie ulegało jednak teraz wątpliwości. Jeśli Barros nie przyprowadzi jej tu kiedyś tylko po to, by wziąć ją pod zimnym, północnym niebem i pieprzyć aż do rana, Blanca będzie bardzo, bardzo niepocieszona i – nazwijmy rzeczy po imieniu – rozczarowana.
    Choćby nawet bardzo się starała, potem, podczas ćwiczeń, nie potrafiłaby ukryć sfrustrowania i niezadowolenia. A nie starała się wcale. Przez większość czasu zachowując grobowe milczenie, przerywała je tylko na rzecz westchnień i burknięć, które – w teorii – miały jej pomóc poradzić sobie z negatywnymi emocjami. Nie pomagały, co jasne. Jak była zła na początku, tak była i kilka długich minut później, niezależnie, na ile grymasów sobie pozwoliła.
    Przy zaklęciach wcale nie było lepiej.
    - Tak – przytaknęła pytaniu Esa, z cichym westchnieniem – dla odmiany ulgi – siadając na kocu i rozmasowując przez chwilę obolałe uda. - To przynajmniej umiem, nie będę eksperymentować.
    I rzeczywiście – umiała. Sam czar jej wychodził, przeprowadzając jej włosy przez kolejne odcienie neonowej tęczy. Raz bardziej, raz mniej żywe barwy mieniły się jak w kalejdoskopie, przepływając jedna w drugą bez większego trudu. Nie o to przecież w tym wszystkim chodziło.
    Blanca przestała marudzić tylko dlatego, że zamiast tego mocniej zaciskała teraz zęby. Nie mogła się skupić. Znajome zaklęcie wychodziło tylko dlatego, że... było bardzo znajome. Nie czuła jednak tego, co przy poprzedniej lekcji. Nie potrafiła sięgnąć do swojej magią z tą samą delikatnością, która poprzednio pozwoliła jej poczuć moc wszędzie, a nie tylko w dłoniach. Nie była teraz wystarczająco cierpliwa – i na pewno nie była też dość spokojna, by dać sobie czas i na nowo odnaleźć misterną sieć, jaką magia tworzyła we wnętrzu jej ciała.
    Po trzeciej nieudanej próbie Blanca sapnęła głośno, skrzywiła się i przetarła twarz dłońmi.
    - Nie mogę – burknęła, stwierdzając oczywistość. Założyła za uszy parę kosmyków – aktualnie w odcieniu głębokiej zieleni – i przygryzła mocno delikatną skórę wargi.
    Odruchowo sięgnęła po termos, upiła dwa łyki herbaty, z grymasem frustracji – teraz pochodzącej już z dwóch źródeł – wodziła przez chwilę wzrokiem ponad taflą jeziora. Mimowolnie sięgnęła wzrokiem ku niebu – szukała Juliany, nie potrafiła jej jednak teraz znaleźć – potem znów spojrzała na Esa, mrużąc oczy.
    - Idź sobie – rzuciła krótko, a gdy uniósł brew pytająca, prychnęła cicho. - Nie udawaj niewiniątka – mruknęła. - Dzisiaj muszę spróbować sama. Bez ciebie obok. Inaczej na pewno mi nie wyjdzie – warknęła cicho. - Mógłbyś sprawdzić czy cię nie ma... Nie wiem, tam. – Machnęła ręką w bliżej niesprecyzowanym kierunku.
    Miała krótki lont, a już od kilku dni balansowała na cienkiej granicy rozdrażnienia. Te zaś, podsycane teraz jeszcze przez Esa, musiało wreszcie znaleźć ujście – w gorzkim grymasie i jeżeniem przysłowiowej sierści.
    Z jednej strony naprawdę liczyła, że by to zrobił, ale z drugiej – chyba zdziwiłaby się, gdyby faktycznie gdzieś się przeniósł, zostawiając ją samą na molo. Raczej nie tak miały wyglądać ich lekcje.
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Blanca Vargas' has done the following action : kości


    'k100' : 81, 63, 46, 74, 37, 16
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Spodziewał się spokojnego wieczora, będącego godnym zwieńczeniem miłego dnia, który choć rozstrajał jego cykl dnia i nocy narzucany przez iskrzycę Vargas, był trudny do odtworzenia. Do wyjazdu rodziny zostało przecież niewiele dni, a Es gdyby mógł, spędzałby w ich towarzystwie każdą wolną chwilę – i być może spał na ich wycieraczce, gdyby mu pozwolili. Część jego bucowatości schowała się z piskiem do którejś z szaf, nie wyściubiając nosa, a wraz z nią pobiegła też większość zainteresowania badaczami, z którymi mieszkał. W efekcie Barrosa ciężko było złapać w domu, a gdy już tam był, w większości przysypiał na kanapie w salonie lub we własnym łóżku, kiedy reszta krzątała się, ledwo zaczynając dzień.
    Blanca mogła cieszyć się specjalnym traktowaniem – towarzyszyła mu w części rodzinnych spotkań, a jej lekcje wcale nie zostały odsunięte na osobny, mniej ważny tor. Choć chyba nie do końca to doceniała, jeśli oceniać tylko po symfonii jej sfrustrowanych sapnięć, westchnięć oraz wszelkich innych dźwięków, jakie mogli wydawać ludzie wyrażający swoje niezadowolenie.
    Barros nie przejmował się, dopóki rozciągali się na samym początku zajęć – powiedziała mu już przecież, że uważa te ćwiczenia za wyjątkowo wredne tortury – ale kiedy dźwięki nie ucichły podczas pierwszych prób wypełniania całego ciała magiczną mocą, zerkał na nią kątem oka, tylko udając, że bawił się korkiem od jednego z termosów, to zmieniając to zwiększając jego rozmiar.
    W gruncie rzeczy powinien spodziewać się frustracji – wiedział, że potrafiła pojawiać się aż nadto często, gdy próbowało się sięgnąć czegoś, co nie leżało obok standardowych umiejętności magicznych – ale tak szybko? Ledwie na drugiej lekcji, gdy entuzjazm Blanki powinien jeszcze jasno płonąć? Kiedy powinien motywować ją do tego, by pokonywała przeszkody, jakie jej własny umysł rzucał jej pod nogi?
    Może odrobinę go przecenił.
    Nie odezwał się, gdy Blanca po raz pierwszy stwierdziła, że nie może, dając jej moment na ochłonięcie oraz zebranie myśli – jednak to, co dodała ledwie po chwili, sprawiło, że uniósł brwi. Chciała rozstawiać go po kątach? W sytuacji, w której zgodziła się słuchać jego wskazówek oraz poleceń?
    Panna Vargas potrafiła być cholernie kapryśna.
    - Myślisz, że okoliczności będą na ciebie czekać? – spytał, nie nasycając tonu żadną konkretną emocją i przekrzywiając lekko głowę, by lepiej widzieć kobietę na tle ciemniejącego jeziora. - Że typ, któremu będziesz chciała wydrapać oczy, poczeka, aż się skupisz?
    Podniósł do ust termos z kawą, biorąc kilka łyków, które przyjemnie rozgrzewały go od środka tam, gdzie chłód wieczora zaczynał wgryzać się w skórę, wywołując lekkie dreszcze.
    - Jeśli cię rozpraszam to dobrze – stwierdził bezczelnie, wspierając dłonie na kolanach i pochylając się do przodu w kierunku Blanki. - Uda ci się teraz, będzie wychodzić ci w łatwiejszych sytuacjach. Nigdzie nie idę, próbuj dalej. No chyba, że wolisz wrócić do domu, nie będę cię tu przecież trzymał siłą.
    Czy uciekał się do emocjonalnego szantażu? Wjazdu na ambicję, o której wiedział, że Blanca ma jej aż nadto? Może. Ale tylko może.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Sapnęła cicho, spoglądając na Esa z niedowierzaniem. Jego słowa trafiały w czułe punkty, co wcale nie poprawiało sytuacji. Branie Blanki pod włos było skuteczne, oczywiście, że tak – nie mogło być inaczej przy jej rozrośniętej ambicji i przekonaniu, że jest odpowiednio zdolna, by nauczyć się niemal wszystkiego – ale w żaden sposób nie tępiło jej pyskatego języka. Wręcz przeciwnie.
    - A czy ja ci wyglądam na kogoś, kto planuje walczyć? Przecież ja się… – Sapnęła cicho, czując gotujące się w niej emocje. – Przecież ja w ogóle nie dlatego się uczę. Ja wcale nie chcę nikomu wydrapywać oczu i nie... – Tym razem nie dokończyła, kręcąc tylko głową i zgrzytając zębami.
    Nie mogła mieć pojęcia, jak szybko rzeczywistość zweryfikuje jej plany – i jak bardzo nie będzie pytać o to, na co Blanca ma ochotę a na co nie ma.
    Świdrowała Estebana wzrokiem tak intensywnym, że gdyby mogła, prawdopodobnie przepaliłaby dziury w jego ciuchach na wylot – niewykluczone, że w ogóle nie przejmując się, czy po drodze nie przysmaży także jego ciała. Czuła pulsowanie krwi w skroniach, gdy emocje kotłowały się w niej, balansując między frustracją, pożądaniem, a – chyba – zwykłą złością.
    No chyba, że wolisz wrócić do domu, nie będę cię tu przecież trzymał siłą.
    Burknęła coś pod nosem, co chyba nie było żadnymi konkretnymi słowami – raczej po prostu grymasem niezadowolenia.
    Panna Vargas była tego dnia wybitnie nieznośna.
    Wróciła do ćwiczeń, bo wiedziała, że Es nie odpuści – i ona też nie mogła odpuścić. Wrócić do domu? Tak, być może właśnie to chciałaby zrobić. Wrócić do mieszkania, trzasnąć drzwiami własnej sypialni, miotać się w niej jak zwierzę w zbyt ciasnej klatce. Gdyby jednak faktycznie to zrobiłaby, przegrałaby. Udowodniłaby tylko, jak słaba jest i jak... Brakowało jej słów, by ująć całą tę krytykę, jaką dla siebie przygotowała. Blanca nigdy nie była dla siebie najłagodniejszym sędzią i teraz było to widać lepiej, niż kiedykolwiek przedtem.
    Kolejne niepowodzenia były dolewaniem do i tak już szalejącego ognia. Kolory jej włosów przeszły w jeszcze żywsze, niemal rażące po oczach odcienie czerwieni, różu, żółci – magia jednak, ta magia, którą Es chciał, by opanowała, wciąż jej się wymakała. Mocy jej nie brakowało, kipiała w jej dłoniach sprawiając, że w pewnym momencie Blancę zaczęły świeżbić – a potem wręcz boleć – palce. Była jednak tylko tam. Cała jej magia buzowała tylko i wyłącznie w jej niecierpliwych rękach.
    A gdy wreszcie, po heroicznej walce, poczuła ją niemal tak, jak powinna – naprawdę niewiele jej brakowało, czuła to – koncentracja zawiodła ją do reszty, sprawiając, że nie wyszło jej nawet to proste, doskonale znajome zaklęcie, którym przecież tak często się bawiła. Zawiodła ją dykcja, a może gest – zbyt gwałtowny, niedbały, zbyt zniecierpliwiony. A może chodziło o te gwałtowne uczucia – te, których za żadne skarby nie potrafiła teraz okiełznać, a które nijak nie pasowały do tego, co powinna czuć, pracując z własną mocą.
    Na podstawie obecnych emocji mogłaby co najwyżej spalić kogoś żywcem na popiół, a nie cierpliwie odmienić własne, delikatne przecież ciało.
    Gdy głęboka czerwień wina ani myślała zmienić się w neonowy fiolet, Blanca z grymasem złości poderwała się z miejsca czując, że więcej nie usiedzi. Splatając ciasno ręce na piersi, krążyła przez chwilę w tę i z powrotem, mimowolnie to rozluźniając, do zaciskając jedną z dłoni w pięść.
    - To nie ma sensu – skwitowała po prostu, nie patrząc na Esa. Przyznawanie się, że naprawdę – naprawdę – nic jej dzisiaj nie wyjdzie bolało Blancę niemal fizycznie, prawie tak samo, jakby rozcięła dłoń o ostry papier lub zacięła się nożem przy krojeniu warzyw. – Dzisiaj to nie... Po prostu nie. Przełóżmy tę lekcję na... Nie wiem, później – mruknęła i zawahała się. – Dobrze? – dodała pytanie, które, choć wymuszone, było szczere. Blanca rozumiała dynamikę relacji typu mistrz i uczeń. To, że teraz była uczennicą, nie przekreślało jej własnych doświadczeń jako nauczyciela. Była doskonale świadoma, jak powinna się zachowywać – to, że Es był jej partnerem, nijak nie zmieniało tego, że w czasie lekcji był przede wszystkim jej mentorem. A może wręcz sprawiało, że było to tym bardziej ważne? Mimo wcześniejszego wybuchu była tego doskonale świadoma. Czuła całym sercem, jak powinien wyglądać ich układ w czasie ćwiczeń.
    To, że zadane pytanie było chwiejne, że postawienie znaku zapytania zamiast kropki graniczyło teraz z cudem – emocje Blanki nijak nie przystawały przecież teraz do tego, by pytać o jakąkolwiek zgodę – sprawiało tylko, że pytanie miało teraz tym większą wartość. Bo jednak je z siebie wydusiła. Wyszarpała je, wyrwała sobie z gardła, zmusiła się, by wypluć z siebie ten raniący kawałek pokory.
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Blanca Vargas' has done the following action : kości


    #1 'k100' : 73, 40

    --------------------------------

    #2 'k100' : 30, 67

    --------------------------------

    #3 'k100' : 5, 86
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Blanca miała rację w tym kontekście, że faktycznie walka nie była pierwotnym powodem, dla którego zaczęli ze sobą te lekcje – przemiana miała ją uspokajać i pomagać panować nad emocjami, które w ludzkiej postaci plątały się jak rzucone samopas kłębki włóczki. Wiedział o tym. Pamiętał. I wciąż mimo wszystko uważał, że nie należało lekceważyć innych zastosowań tej techniki – szczególnie, gdy totem kobiety pozwalał na atak lub sprawną ucieczkę. Z własnego doświadczenia mógł zapewniać, że większość napastników nie spodziewała się nagle stanąć naprzeciwko drapieżnika i zapominali języka w gębie potrzebnego do rzucania zaklęć.
    - Ty nie musisz niczego planować, życie to zrobi – odparł bez cienia rozbawienia, znosząc ostre spojrzenie Vargas. Miał w tym wprawę, chociaż nie lubił wspomnień, które wychylały głowy, kiedy odbywali tę cichą – lub nie – walkę na spojrzenia. Znowu, po raz chyba setny już w trakcie znajomości i niejako kłótni z tą kobietą, zastanawiał się, czy nie przesadza. Czy jego słowa nie są zbyt ostre.
    Gdy zaskakująco jak na siebie, nie odpowiedziała nic więcej po jego szantażu sięgającym ambicji, Es nie odsunął spojrzenia z jej sylwetki, uważnie przyglądając się kolejnym próbom rzucania prostego w teorii zaklęcia, jednego z tych, którego uczono jeszcze w szkole. Włosy Blanki posłusznie zmieniały kolory, ale po marszczącym się wyrazie jej twarzy i ostro ściągniętych brwiach, Barros wiedział, że to co najważniejsze, wciąż jej umykało. Wieczór, który zaczął się tak miło, a po pytaniu Vargas wypełnił Esa euforią, z chwili na chwilę robił się coraz bardziej frustrujący, kwaśniał w trudny do wyjaśnienia sposób, osiągając kulminację w prostym, pokonanym: To nie ma sensu.
    Z dłońmi wciąż wspartymi na kolanach, Barros milczał, kątem oka śledząc rozedrganą sylwetkę Blanki, która po podniesieniu się z koca, nie mogła znaleźć sobie miejsca, krążąc po molo bez celu – proste ćwiczenie zalazło jej za skórę, zgniotło ambicję i odtańczyło kankana na zwykle słonecznym usposobieniu.
    Porażki były normalną częścią cyklu nauki czegokolwiek. Esteban rozumiał, że nie powinien łagodzić ich wyników za każdym razem, że nie powinien tworzyć metaforycznej poduszki, na którą Blanca mogłaby za każdym razem upaść, by się nie obić, ale w tonie jej głosu było coś, co zgrzytało. Coś, co brało go pod włos w sposób, który drażnił go bardziej niż zwykle.
    - Nie – odparł więc twardo, dopiero po chwili podnosząc się na nogi i otrzepując dłonie z niewidocznego pyłu. - Nie – powtórzył, obracając się w kierunku kobiety, wyciągając dłonie, by zadziwiająco delikatnie rozpleść ręce, którymi otoczyła się jak tarczą. - Nie chcę, żebyś wracała do domu z poczuciem porażki. Mogę cię podpuszczać, żebyś bardziej się przykładała i ciężej trenowała, jak zaczynasz marudzić, ale to... Patrzenie, jak jesteś taka, nie sprawia mi przyjemności – palcami objął mocno dłonie dłonie kobiety, unosząc je wnętrzami nieco w górę i musnął kciukiem wrażliwą skórę jednego z jej nadgarstków.
    - Walić tamto ćwiczenie – stwierdził, wzruszając ramionami. - Będzie na nie jeszcze mnóstwo czasu. Zrobimy coś innego. Na pewno dużo ciekawszego niż upychanie magicznej mocy z ręki do ciała, tylko będziesz musiała mi zaufać.
    Może nie wyraził się najlepiej i lekkie spięcie ciała oraz cień sceptycyzmu w oczach Blanki doskonale o tym mówił, jeszcze zanim cokolwiek odpowiedziała. Esteban westchnął, kręcąc głową na własną głupotę.
    - Chcę cię przemienić w kota. To nie dosłownie ocelot, ale na tyle blisko, żebyś mogła zobaczyć, jak to jest, nauczyć się, czy wygodnie ci w puszystym płaszczu. Będę cię cały czas pilnował i rzucę odwrotne zaklęcie, jak trochę sobie tu pochodzisz, albo pokażesz, że masz dość. Nie będę nic kombinował, słowo – puścił jedną z jej dłoni, unosząc rękę w uniwersalnym geście sygnalizującym podpisywanie jakiegoś kontraktu. Jego propozycja miała sens – logicznie zdawał sobie z tego sprawę i uważał, że był to świetny pomysł na wsparcie nauki przemiany dla kogoś, kto dopiero ją rozpoczynał. Ba, żałował, że przez długą nieznajomość kształtu swojego totemu, nie mógł wypróbować z ciotką podobnego sposobu. Może wtedy szybciej zanurzyłby się w obecności zwierzęcia kroczącego tuż obok nawet wtedy, gdy nie mogli go dojrzeć. Chciał tego dla Blanki – ułatwienia już i tak trudnego procesu, wskazania ścieżki, którą mogła podążać.
    Uśmiechnął się lekko, gdy wyraziła zgodę, mocniej zaciskając palce na jej dłoni i wymawiając znajome, ćwiczone wiele razy zaklęcie:
    - Transforme Humani.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Nie.
    Drgnęła lekko, początkowo mylnie interpretując to jedno, krótkie słowo. Będąc tak zjeżoną, widziała tylko jedną kontynuację dla tak rozpoczętego monologu – nakaz, by siadała i ćwiczyła dalej, albo może raczej wyraz rozczarowania jej postawą. Jedno i drugie miałoby jakieś podstawy, jakieś uzasadnienie. Zdaniem Blanki – jedno i drugie by jej się należało.
    Barros jednak niczego takiego nie zrobił. Nie wyglądał na rozczarowanego, i na pewno nie zamierzał jej do niczego zmuszać. Gdy rozplótł jej ręce, zrobił to z zaskakującą delikatnością, której się po nim... Nie, nie tak. To nie tak, że w ogóle się jej po nim nie spodziewała. Po prostu nie oczekiwała jej teraz, tutaj – nie po tym, jak sama robiła wszystko, by mężczyznę do siebie zrazić, odstraszyć, by zmusić go do namysłu, czy aby na pewno chce się z nią zadawać. Nie robiła tego celowo i świadomie – ale robiła.
    Patrzenie, jak jesteś taka, nie sprawia mi przyjemności.
    Z gardła wyrwało jej się coś w pół drogi między sapnięciem, westchnięciem, a jakimś rodzącym się, zduszonym szlochem. Spoglądała, jak gładził jej nadgarstek, skupiając na tym znacznie więcej uwagi, niż było potrzeba – i nie uniosła spojrzenia aż do chwili, gdy wspomniał o zaufaniu.
    Nie dała rady ukryć wątpliwości, gdy spojrzała na Estebana pytająco. To nie tak, że mu nie ufała, po prostu teraz... Powiedzmy, że miała kryzys. Z różnych względów. I nie chodziło tylko o niego – o nią też. Jeśli komuś nie ufała, to raczej sobie. To ona była dla siebie głównym problemem.
    Na dalsze wyjaśnienia odetchnęła cicho, z ulgą, za którą była na siebie zła. Nie powinna oczekiwać takich wyjaśnień, nie powinna uzależniać od nich, czy gotowa jest zrobić to, co jej proponował czy co to pytał.
    Udając, że nie czuje gorących rumieńców na policzkach, uśmiechnęła się blado i skinęła głową.
    - W porządku. Zróbmy tak.
    Była ciekawa. Mogła być zła, niespokojna i nieznośna, ale teraz, była też zafascynowana. Tak jak na początku. Tak, jak powinna być jeszcze przez długi czas, a najlepiej – do końca, nawet wtedy, gdy nauczy się już zmieniać własne ciało. Czekała więc, spoglądając na Esa, a w jej oczach znów błyskały ogniski entuzjazmu.
    I jak dotąd spotkanie mogło być najpierw przyjemne, potem – iskrzące w sposób, którego żadne z nich tak naprawdę nie lubiło, tak teraz stało się po prostu komiczne bo, co jasne, Blanca nie potrafiła poruszać się w kocim ciele.
    Od razu wiedziała, kiedy jej ciało przestało być ludzkim, a stało się zwierzęcym – bo nagle wszystko stało się większe, wyblakłe w kolorach, i nagle też miała jedną część ciała, której nie miała pojęcia, jak używać. Ogon wykonywał jakieś dziwne ruchy, nad którymi niespecjalnie panowała, a które wydawały się być zupełnie naturalne dla tej futrzastej formy. Jedno nieskoordynowane machnięcie w lewo, trzepnięcie w prawo, zadarcie ku górze. Uczucie, że ma koło tyłka coś, co nie tylko porusza się, ale wręcz żyje własnym życiem było bardzo, bardzo dziwne.
    To samo z łapami. Złość wyparowała jak na pstryknięcie palcami wraz z chwilą, gdy Blanca musiała się skupić na kontrolowaniu czterech kończyn, które z grubsza tylko przypominały ludzkie. Robiąc kilka pierwszych kroków, robiła je sztywno, wyciągając przed sobą łapy tak, jakby nie miały przynajmniej połowy stawów, dzięki którym mogłaby je zginać.
    I jeszcze uszy! Mogła nimi ruszać – i robiła to w zasadzie odruchowo, strzyżąc nimi w kierunku najlżejszych dźwięków. Szelest trawy. Szurnięcie buda na deskach. Pluskanie wody. Wszystko było głośniejsze – i jak pachniało! Wąchała przez chwilę, próbując oswoić się z tą masą nowych bodźców.
    W którymś momencie potknęła się. Niemrawo spacerując wzdłuż pomostu, z sapnięciem – i, jak się okazało, także dzikim, kocim okrzykiem protestu - wywinęła orła i jak nic wylądowałaby w jeziorze, gdyby nie czuwający nad nią Es. Gdy złapał ją, oddychała szybko przez lekko uchylony pysk. Wrażenie dotyku rąk Barrosa też było nowe, zupełnie inne od tego, które znała. Jej futrzaste boki pracowały szybko, gdy próbowała uspokoić szalejące serce.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Nie pierwszy raz używał zaklęcia transformującego człowieka w zwierzę poza walką – wcześniej kilkukrotnie zdarzyło mu się to, gdy zabawiał dzieciaki, organizując im o wiele lepszą i ciekawszą zabawę niż wyjście na zjeżdżalnię czy inny plac zabaw. Ilu młodocianych mogło pochwalić się w szkole, że wie, jak to jest być kotkiem, pieskiem lub kapibarą oraz jak wygląda świat widziany ich oczami? No przecież respekt w oczach rówieśników rósł jak na drożdżach.
    Estebanowi jeszcze nie znudziło się obserwowanie pierwszych reakcji na przemianę i wątpił, by miało to kiedykolwiek nastąpić. Z lekkim uśmiechem przyglądał się trójkolorowej kotce, która gwałtownie zarzuciła drobnym łepkiem, jakby próbowała objąć wzrokiem absolutnie wszystko. Źrenice odcinały się na tle żółtych tęczówek, to rozszerzając się, to zwężając w wąskie szparki, a cienki ogonek podrygiwał bez konkretnego celu. Es lubił koty, znał ich przyzwyczajenia oraz wiedział, co sygnalizowały specyficzne zachowania – to, co wyczytywał z ciała przemienionej Blanki, było jednym wielkim chaosem, a nie jasnym przekazem. Bez zaskoczenia.
    Powoli przykucnął na pomoście, z parsknięciem przyglądając się, jak Vargas próbowała kroczyć przed siebie, jakby miała do nóg przywiązane szczudła, a nie miękkie łapki zdolne do najbardziej zaskakujących akrobacji.
    - Kurwa! – zdążył zakląć pod nosem, kiedy kocica potknęła się na nierównej desce i z niegodnym wrzaskiem wpadłaby do wody, gdyby nie ręka, którą zdążył ją pochwycić pod brzuszkiem oraz przysunąć do siebie. Odruchowo wziął ją pod puszystą dupkę, pozwalając, by na chwilę wygodniej ułożyła się przy jego klatce piersiowej i przestała dyszeć. Niespecjalnie się nad tym zastanawiając, zaczął gładzić dłonią krótkie futerko, okazjonalnie drapiąc kotkę za uchem i sunąc palcami wzdłuż wąsików.
    - Odstawię cię – uprzedził, zanim poruszył się, nachylając z powrotem nad pomostem. - Tym razem zginaj łapki, dobrze? – rzucił z rozbawieniem wyraźnie przesycającym głos, zanim ostrożnie odstawił komicznie nieruchome zwierzę na deski. Żaden prawdziwy kot nie wytrzymał na jego rękach tak długo i nie pozwalał głaskać się gdziekolwiek się to Estebanowi zamarzyło. Blanca najwyraźniej nie przejawiała jeszcze indywidualizmu tak nieodłącznego wszystkim kotowatym.
    Juliana zaintrygowana tym, co działo się bliżej ziemi, zniżyła wreszcie lot, gładko przysiadając na jednej z desek bardzo blisko przemienionej Vargas, przekrzywiając głowę na bok i przyglądając się jej ciemnym okiem wieńczącym barwny dziób. Pazurki zastukały lekko w deski, gdy tukan podskoczył do przodu raz, a potem drugi, obchodząc się z kotką po okręgu.
    Było w tym coś uroczego – jego ciotka przemieniona w tukana i jego kobieta w postaci kotki, mierzące się zaciekawionymi spojrzeniami, to zbliżające się, to oddalające w tańcu, który sugerował, że nigdy wcześniej nie widziały niczego równie fascynującego.
    Przysiadając na końcu koca, Es wsparł dłoń na zwiniętej pięści, obserwując ich interakcje, aż do momentu, gdy Blanca postanowiła wyciągniętym językiem posmakować cioteczkowego pierza, wyrywając tym z gardła tukana oburzone chrumknięcie. Ptak ostrzegawczo zabił skrzydłami, gdy zbliżyła się po raz kolejny, ale Barros już wyciągał się do przodu z pojedynawczym:
    - No już, zachowujcie się – i podnosił Vargas pod brzuszkiem, sadzając ją sobie między skrzyżowanymi nogami. - A ty nie próbuj ślinić ciotki. Mogła cię polubić, ale nikt nie lubi lizania bez pozwolenia.
    Podrapał lekko kotkę po łepku, parskając śmiechem na widok końca różowego języczka wystającego jej z mordki.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Gdy Es podniósł ją i przytulił na chwilę, chyba zaczęła mruczeć. To znaczy, nie była pewna – coś jednak zaczęło drżeć jej, dziwnie wibrować w piersi w sposób, którego nie mogła znać ze swojej ludzkiej postaci. Więc może tak. Na pewno nadstawiła się, gdy drapał ją za uchem i muskał jej wibrysy, skupiając się na analizowaniu nowych wrażeń. Było... Dziwnie. Ale miło.
    Na upomnienie, by zginała łapy, machnęła ogonem – tylko w połowie świadomie – i wyciągnęła wszystkie cztery kończyny, gotowa na lądowanie. Znów czując surowe deski pod łapkami, tym razem tuptała ostrożniej, komicznie spoglądając pod łapy i upewniając się, że stawia je tam, gdzie powinna.
    Gdy dołączyła do nich Juliana, Blanca zyskała nowy cel.
    W jej ruchach brakowało kociej gracji, ale to nic. W wysoko zadartym ogonem parła przed siebie, by zbliżyć się do tukana. Łapa za łapą, uparcie zmierzała ku kobiecie, marszcząc się zabawnie za każdym razem, gdy ta zaczęła ją okrążać i – świadomie czy nie – zwiększać dystans, który Blanca z takim trudem próbowała zmniejszyć.
    Gdy wreszcie jej się to udało – gdy tukan był już dosłownie na wyciągnięcie łapy – Vargas przestała myśleć. Musiała przestać, bo przecież na pewno nie podjęłaby w pełni świadomej decyzji, by wypiąć chropowaty język i przesunąć nim po błyszczących, czarnych piórach. Coś działo się z jej głową – już od dawna, jasne, ale teraz dysfunkcja przybrała dodatkowy, dotąd niespotykany wymiar – i gdy z tukaniego dzioba wyrwało się oburzone chrumknięcie, Blanca była pewna, że był to odpowiednik ludzkiego chyba cię pojebało. Może tylko w grzeczniejszych słowach. A może wcale nie.
    Gdy Blance zabrakło instynktu samozachowawczego, gdy cofnęła się wprawdzie, zaraz jednak znów wyciągając ku ciotce, by powtórzyć czułe mlemnięcie – czy też nachalne oślinienie, zależnie jak na to patrzeć – interwencja Esa była nieunikniona.
    Vargas sapnęła cicho, gdy znowu ją podniósł – w jakimś dziwnym odruchu wiotczejąc mu w dłoni i majtając nagle bezwładnymi łapami – łagodniejąc jednak, gdy posadził ją w swoich nogach. Instynkt – nie jej, raczej ten zwierzęcy – kazał jej ugniatać przez chwilę jego udo raz jedną, raz drugą łapką, a wreszcie zalegnąć w tak przygotowanym legowisku, wyciągając przed siebie przednie łapy jak kocia imitacja Supermana. Znów uniosła nieco łebek, gdy zaczął ją drapać, a gdy roześmiał się – nagle zorientowała się, że nie schowała języka. Tak jakby. Szybko to naprawiła, marszcząc się w wyrazie kociego naburmuszenia.
    Przez dobrą chwilę rozglądała się tylko na boki, wodząc szeroko otwartymi oczami na wszystkie strony. Patrzyła na przelatujące owady, na liść kołyszący się na wodzie, na krążące wysoko w górze ptactwo, i na żuka tuptającego po mokrych deskach pomostu. W którejś chwili spojrzała też na własne łapy i, skupiając ja jednej z nich całą swą uwagę, zaczęła to wysuwać, to chować pazury, zabawnie rozciapieżając łapkę. Wysunęła łebek w zaciekawieniu, przez dobrą chwilę przyglądając się temu fascynującemu zjawisku. Jako człowiek tak nie umiała, to jasne.
    Potem uzmysłowiła sobie coś jeszcze. Poprawiając się, wsparła się trochę bardziej o brzuch Esa – i drgnęła lekko, gdy nozdrza podrażnił jej zapach. Znajomy, ale... Nie do końca. Był już wcześniej, to jasne, ale dopiero teraz zwróciła na niego uwagę. Uzmysławiając sobie, że to musiał być zapach Barrosa, bez najmniejszego namysłu przycisnęła nos do płaszcza mężczyzny, wąchając intensywnie.
    Dla jej ludzkiej postaci Es pachniał podobnie, ale słabiej – dużo słabiej. Teraz w ostrej, męskiej woni wychwytywała znacznie więcej, zaskakująco łatwo łącząc nowe nuty z wrażeniem całkowitego bezpieczeństwa.
    W którejś chwili westchnęła cicho, wtulając łebek w brzuch mężczyzny, a gdy wreszcie kilka minut później pacnęła go raz czy dwa łapką w udo – sygnalizując chęć powrotu do ludzkiego ciała – zrobiła to nie tyle z niechęcią, co pewnym wahaniem.
    Znów stając na dwie nogi, zachwiała się lekko. Bycie w zwierzęcej postaci było dziwne. Sama zmiana formy – też. Blanca potrzebowała chwili, by odzyskać równowagę i zwalczyć delikatne mdłości towarzyszące powrotowi do swojego ciała.
    - To... – Chrząknęła cicho, próbując pozbyć się gorzkiego posmaku z gardła. Musiała odruchowo chwycić się Esa, bo teraz wyraźnie widziała własną dłoń spoczywającą na jego ramieniu. – To było dziwne – przyznała i uśmiechnęła się nieco. – Ale zabawne. Inne. Przyjemne. – Mogłaby pewnie znaleźć jeszcze trochę określeń, gdyby się postarała.
    Odetchnęła cicho – i nagle uświadomiła sobie coś jeszcze.
    Była spokojniejsza. Nie dużo, ale nadal wystarczająco wyraźnie, by to zauważyć. Nie przestała być sfrustrowana. Nie pozbyła się do końca nadmiaru kotłujących się w niej emocji. Ale... Było inaczej. W jakiś sposób lepiej.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Barros nie tylko lubił przebywać w swojej zwierzęcej postaci – lubił też wchodzić w interakcje z różnymi gatunkami, czerpiąc z tego zdecydowanie więcej radości niż z większości interakcji z ludźmi. W innym życiu być może byłby opiekunem w rezerwacie lub zoo, do końca swoich dni nie opuszczając granic Brazylii, zadowolony z miejsca, w jakim się znalazł. Nie byłoby to złe życie. Po prostu inne. Stabilniejsze. Pozwalające ułożyć rutynę i się jej trzymać.
    Być może nie poczułby w nim podobnej radości do tej, jaką dawało mu obserwowanie Blanki w małym, puszystym ciałku, próbującej rozgryźć, w jaki sposób funkcjonowały kocie łapki i ogon. Rozczulał go ten wyraźny brak gracji, z którą zdawały rodzić się wszystkie kotowate oraz fascynacja, z jaką wykonywała najprostsze ruchy.
    Esteban nie zamierzał się wtrącać w blankowe eksploracje, dopóki nie robiła sobie krzywdy, ale trochę przesadzała, próbując polizać mu ciotkę – Juliana zachrumkała w ten dziwaczny sposób, w jaki komunikowały się tukany, próbując raczej uciec lub odstraszyć Vargas, niż wybić jej oko potężnym dziobem. Blanca miała szczęście, że wchodziła w interakcję z rozumnym ptakiem, a nie zwykłym dzikim dziobaczem, który raz dwa pokazałby, gdzie było jej miejsce i wyrwał trochę sierści. Kotka została podniesiona oraz umieszczona na kolanach Esa głównie dla zachowania zdrowia psychicznego Juliany – chociaż zabawnie byłoby zobaczyć ciotkę z wylizaną, odstającą na wszystkie strony fryzurą. Gorzej, że Blanca zapewne straciłaby w jej oczach te kilka punktów, które zyskała nieprzyzwoitą sztuką.
    Z ciepłym, miękkim ciężarem zwierzęcego ciałka ułożonym na udzie, mężczyzna odetchnął lekko, z oddechem tym wypuszczając jakiekolwiek nerwy i zapadając się nieco w sobie. Zgarbił się, z łagodnym uśmiechem przyglądając poczynaniom kotki oraz jej zafascynowaniu każdym detalem świata, który już przecież znała – tylko nie tak. Gdyby próbował kobiecie opisywać perspektywę zwierzęcia, nie odnalazłby słów, które odpowiednio ujęłyby niuanse jej przesunięcia względem tej ludzkiej – teraz jednak czuł, że jeśli spróbowałby do niej nawiązać, Blanca chociaż częściowo wiedziałaby, o czym mówił.
    Głaskał delikatnie ciepły, koci bok, gdy wtuliła nos w jego płaszcz, bezwiednie mrucząc, a kiedy poprosiła o odwrócenie zaklęcia, wcale nie był taki pewien, że miał na to ochotę.
    Po krótkim Revale humani, kobieta stała już obok w swoim ludzkim ciele, mniej puszysta i kompaktowa, lekko chwiejąca. Es wsparł dłoń na jej udzie, próbując ją nieco ustabilizować, nie podrywając się zaraz na nogi, by wziąć ją jak mdlejącą księżniczkę na ręce i odnieść do domu.
    To było dziwne.
    Parsknął krótko, wspierając czoło na nodze, którą podtrzymywał, słuchając całego podsumowania wrażeń, jakie astronomka wyniosła z tego doświadczenia – nie było specjalnie barwne, ani konkretne, ale Barros cieszył się, że ostatnim słowem, jakie wymieniła było po prostu przyjemne. Czy nie o to mu właśnie chodziło, kiedy zaproponował zmianę toru dzisiejszej lekcji? Żeby odciągnąć myśli uczennicy od jej porażek i wskazać, po co to wszystko było i dla jakich zmian zmuszała się do wysiłku?
    Nie odpowiedział jej w żaden konkretny sposób, wzniośle podsumowując zajęcia oraz zachęcając do dalszej pracy – Es po prostu podgryzł ją zaczepnie w udo ukryte za cienką warstwą leginsów, zarabiając tym trzepnięcie w głowę. Było warto.
    - Koniec na dzisiaj, wracamy do domu – rzucił po chwili z wyraźnym rozbawieniem kolorującym jego głos i z uśmieszkiem którego nawet nie próbował ukryć, poskładał koce oraz zabrał termosy, część rzeczy przekazując Vargas.
    Zanim opuścili molo, Juliana zmieniła postać, intensywnie przygładzając włosy spięte w koka i gestem przywołała do siebie Estebana, zmuszając go by pochylił się do jej wzrostu, kiedy pociągnęła go za kurtkę, mamrocząc mu na ucho:
    - Dziewczyna przyszła tu cała nabuzowana, nie szczuj jej tak. A jak zamierzasz szczuć, to doprowadź to chociaż do końca.
    Czy ciotka Juliana właśnie zasugerowała mu, że powinien poprawić coś w kwestii swojego życia seksualnego? Es zdążył jedynie sapnąć, zanim kobieta na powrót wskoczyła w tukanie pióra, wzlatując w ciemne, midgardzkie niebo. Zapewne w poszukiwaniu kolejnych niewinnych ptaków, które mogłaby sterroryzować.

    Esteban i Blanca z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.